Dlaczego w środowisku prozwierzęcym coraz trudniej o zwykłą ludzką życzliwość

Zajmujemy się adopcjami gryzoni. Świnki morskie, szynszyle, koszatniczki, chomiki – to nasza codzienność. Dla niektórych to „tylko gryzonie”, dla nas to istoty z emocjami, potrzebami, historią. Robimy to, bo wierzymy, że warto. I nie spodziewaliśmy się, że najtrudniejsze nie będzie ratowanie zwierząt, tylko radzenie sobie z tym, co dzieje się wokół.

Bo wokół coraz mniej jest współpracy, a coraz więcej nieufności, podkopywania się i publicznych osądów. I nie mówię o hejcie ze strony przypadkowych ludzi z internetu. Mówię o osobach, które działają „w imię dobra zwierząt”. I które jednocześnie nie mają oporów, żeby obsmarować inną organizację tylko dlatego, że coś robi inaczej.

Pomoc czy rywalizacja?

Kiedy zaczynaliśmy, wyobrażaliśmy sobie, że środowisko prozwierzęce to grupa ludzi, którzy chcą dobrze. Że nawet jeśli się różnimy, to gramy do jednej bramki. Że można się nie zgadzać, ale nadal się szanować. Niestety, rzeczywistość bywa inna.

Dziś coraz częściej wygląda to tak:
Zadajesz pytanie na grupie – spotyka cię fala złości.
Robisz coś po swojemu – zaraz ktoś to komentuje złośliwie.
Chcesz pomóc innej organizacji – zanim zdążysz coś zaproponować, musisz się trzy razy zastanowić, czy to nie zostanie odebrane jako „wtrącanie się”.

W tym świecie liczy się często nie to, co robisz, tylko czy robisz to po „naszemu”. A jeśli nie – to czeka cię publiczny sąd. Bez kontekstu, bez próby zrozumienia. Tylko szybki wyrok i „afera” do wrzucenia na story.

Nie jesteś wystarczająco ideowy? Przykro nam.

Zdarza się, że jedni pomagają zwierzętom, ale nie są wegańscy – i to już powód, by ich wykluczyć. Ktoś korzysta z usług weterynarza, którego ktoś kiedyś źle ocenił? Też odpada. A jeśli prowadzisz adopcje, ale nie robisz wszystkiego zgodnie z jedynym „słusznym” schematem – spodziewaj się ekipy z widłami.

W tym wszystkim zaczyna brakować przestrzeni na rozwój, na edukację, na zadawanie pytań. Zaczyna brakować zwykłej, ludzkiej cierpliwości. A przecież nikt z nas nie urodził się z całą wiedzą świata – każdy się uczył, próbował, popełniał błędy. I nadal popełnia.

Dlaczego więc tak łatwo przychodzi nam wytykanie potknięć innym, a tak trudno – pomocna dłoń?

Chcielibyśmy współpracować – ale się nie da

I tu dochodzimy do rzeczy najbardziej frustrującej: że nawet jeśli nie jesteśmy celem tych ataków, to i tak one nas dotykają. Bo zabijają chęć współpracy. Zabijają zaufanie. Zabijają inicjatywy, które mogłyby realnie coś zmienić.

Są sytuacje, kiedy widzimy, że inna organizacja ma trudny moment. Albo że ktoś dopiero zaczyna, czegoś nie wie. Chcielibyśmy się odezwać, coś zaproponować, pomóc. Ale zanim to zrobimy, pojawia się to paskudne pytanie: czy to na pewno nie zostanie źle odebrane? Czy za chwilę ktoś nie wrzuci screenów naszej rozmowy na grupę i nie zacznie się publiczna dyskusja o tym, jak bardzo się wtrącamy?

To już nie jest współpraca. To jest balansowanie po polu minowym.

Nowe? Nie, dziękujemy

Zdarza się też, że wpadamy na pomysł. Taki, który naprawdę mógłby coś zmienić – usprawnić adopcje, poprawić edukację, zbudować coś wspólnie. Ale zanim zdążymy ten pomysł rozwinąć, już się o niego potykamy. Bo środowisko nie lubi zmian. Bo „zawsze robiło się inaczej”. Bo ludzie zamiast pomyśleć: „hej, może coś w tym jest”, od razu rzucają kamieniem. I z pomysłu, który miał potencjał, zostaje tylko niesmak i przekonanie, że lepiej nie wychylać się z inicjatywą. Bo tu nie chodzi o to, co działa – tylko o to, co „wypada”.

Zwierzaki nie wiedzą, kto był pierwszy. One chcą tylko pomocy.

Największy paradoks w tym wszystkim jest taki, że zwierzęta, dla których to wszystko robimy, nie mają pojęcia, kto pierwszy udostępnił ogłoszenie. Kto ma więcej obserwatorów. Kto kogo kiedyś skrytykował.

One po prostu chcą żyć. I chcą, żeby ktoś się nimi zaopiekował.

A my? My zamiast się nimi zajmować, coraz częściej skupiamy się na sobie nawzajem. Na ocenianiu. Na punktowaniu. Na konkurencji. A przecież to nie jest wyścig. Nie chodzi o to, kto zbierze więcej lajków, tylko o to, kto uratuje więcej istnień.

Czas się zatrzymać

Nie oczekujemy, że wszyscy się nagle pokochają. Ale może warto się zatrzymać i zadać sobie bardzo proste pytanie: czy to, co właśnie robię, naprawdę pomaga zwierzętom? Czy tylko poprawia moje własne samopoczucie, bo mogę się poczuć lepszy od innych?

Jeśli więcej energii wkładamy w publiczne ocenianie niż w realne działania – to coś tu poszło bardzo nie tak.

My nadal będziemy robić swoje. Będziemy pomagać, edukować, szukać domów dla tych, którzy ich nie mają. Ale szczerze mówiąc – marzy nam się, żeby kiedyś można to było robić razem. Bez ocen, bez rywalizacji, bez strachu, że jedna dobra intencja zostanie zinterpretowana jako atak.

Bo jeśli naprawdę jesteśmy po stronie zwierząt – to nie możemy być jednocześnie przeciwko sobie.