Czasem do naszego domu gryzoni przychodzi rodzina – rodzice z trzy-czteroletnim dzieckiem. Drzwi się uchylają, mama z uśmiechem mówi: – Chcielibyśmy zobaczyć jakiegoś chomiczka… dla naszej córeczki.

Już po pierwszym zdaniu wiem, z jakim nastawieniem przyszli: „dla dziecka”. Nie żeby poznać potrzeby chomika, nie żeby się przygotować, tylko: bo dziecko chce (a może raczej: rodzice chcą, żeby dziecko chciało). I niestety – takie wizyty zazwyczaj kończą się tak samo.

Na początku wszystko zapowiada się miło. Dziecko przytula pluszowego króliczka, mama się rozgląda, tata sprawdza zasięg. A ja – próbuję opowiedzieć prawdę.

– Chomik to zwierzę nocne – śpi przez większą część dnia. Nie wolno go budzić.
– Aha – mówi mama, ale mina dziecka już zdradza: „ten chomik jest popsuty”.
Często widzę wtedy, jak w oczach rodziców pojawia się to krótkie spięcie:
No dobrze, ale przecież to tylko chomik. O co tyle hałasu?

Więc mówię dalej. Że chomik potrzebuje przestrzeni minimum 120x50 cm.
Że kołowrotek powinien mieć co najmniej 28 cm średnicy, żeby nie niszczyć kręgosłupa.
Że ściółka powinna być głęboka na 20–30 cm, najlepiej lniana lub konopna, nie „coś z marketu za 7 zł”.
Że potrzebuje ciszy, stabilizacji, że żyje samotnie, że stresuje się łatwo, że nie lubi być brany na ręce.

W tym momencie rodzice najczęściej potakują – grzecznie, z lekkim uśmiechem, który w rzeczywistości oznacza tylko jedno:
"My już wiemy swoje."

Czasem dziecko jeszcze coś zapyta:
– A on będzie się bawić ze mną?

Tu z tyłu głowy pojawia się dzwonek alarmowy. Nie będzie się bawić. Nie będzie chodził za Tobą jak piesek. Nie będzie spał w Twoim łóżku. Może nawet nie pokaże się przez większość dnia, bo będzie spał w tunelu zrobionym z rolki po papierze i nie wyjdzie, dopóki nie zrobi się ciemno i cicho.

Rodzice słuchają, ale nie słyszą. Przypomina im się ich dzieciństwo – bo większość z nich „też miała chomika”.
I tu pojawia się najlepsze: nikt nie mówi tego głośno, ale ja czuję w powietrzu wspomnienia o chomiku w słoiku po ogórkach. Albo w akwarium z watą. Albo karmionym szynką. Albo puszczanym samopas po mieszkaniu z dwumetrowym spadkiem z parapetu.

Ale tamten chomik „żył szczęśliwie”. Tak mówią. Bo przeżył do „jakichś dwóch lat”, „miał swoje miejsce”, „jadł wszystko” i „lubił dzieci”.

Tymczasem prawda jest bardziej przykra. Tamten chomik nie miał szczęścia – miał instynkt przetrwania. Taki, który pozwala mu nie umrzeć od razu w byle jakich warunkach. To, że coś przeżyło, nie znaczy, że miało dobre życie. Po prostu nie miało wyboru.

Czasem pytają, czy chomik może nauczyć dziecko odpowiedzialności.
Odpowiadam wtedy uczciwie:
– Chomik może nauczyć ciszy. Samotności. Nienachalnego towarzystwa. Ale odpowiedzialności? Może nauczy dorosłych – jak nie zlekceważyć stworzenia tylko dlatego, że jest małe.

Wtedy następuje ten moment. Ten, który znam aż za dobrze.
Rodzice wymieniają spojrzenia. Delikatnie, jakby przypadkiem, zaczynają przesuwać się w stronę drzwi. Niby jeszcze słuchają. Niby się uśmiechają. Ale już ich nie ma.
Uciekają, starając się nie okazać, że uważają mnie za nawiedzonego. Czasem rzucą jeszcze:
– Dziękujemy, bardzo ciekawe, pomyślimy…

Ale ja wiem, że nie wrócą.

W ich głowach jestem tą przesadzającą osobą od „chomika z apartamentem i kołowrotkiem za 300 zł”, która „chyba nie wie, że chomik to po prostu... chomik”.

Ale czasem, bardzo rzadko, dzieje się coś innego.
Ktoś zostaje. Pyta. Ogląda klatki. Dopytuje o ściółkę. Zaczyna rozumieć.
Czasem ktoś mówi:
– To może jednak poczekamy z chomikiem. Ale możemy poznać inne zwierzęta?

I wtedy wiem, że ta rozmowa nie poszła na marne.

Bo nie chodzi o to, żeby wszyscy wychodzili z chomikiem.
Chodzi o to, żeby żaden nie mieszkał już w słoiku.